wtorek, 25 czerwca 2013

Cz.1 Pani z góry

Wróciłam styrana z próby, sama nie wiedząc jak dotarłam na to cholerne ósme piętro. Szybki prysznic i lulu. Nie. Nie ma tak łatwo. Ułożyłam się wygodnie w łóżku, a tu coś na mnie kap kap. Walić, może mi się wydaje... Przewróciłam się na drugi bok i próbowałam zasnąć, jednak coś dalej kapało mi na głowę. Zerwałam się z łóżka i spojrzałam w górę. Jak byk, na suficie mokra plama i kapie mi na poduszkę. Włożyłam kowbojki i w samych majtkach i podkoszulku pognałam na górę. Dotarłam do drzwi sąsiadki i zaczęłam w nie walić. Po kilku minutach łaskawi mi otworzyła
-I czego się tak tłucze pali się czy jak?
-Zalewa mnie pani!- ruknęłam
-Oj tam! Dzieciak się kąpie to i chlapie po łazience!
-No ja rozumiem ale mi na głowę kapie!- warknęłam przez zęby nerwowo tupiąc nogą
-To sobie wiaderko postawi tam gdzie kapie i nie ma problemu
-Kurwa na głowie?!- krzyknęłam. Paniusia wzruszyła ramionami i zatrzasnęła mi drzwi przed nosem. I tak co środę
***
Wiem że krótkie ale ta seria o sąsiadach będzie bardzo krótka 

Coś o psie i kocie

Hejka 
Tak sobie postanowiłam tu wejść i coś napisać. Tak o. Bo lubię pisać. A powinnam iść spać, bo na koniec roku postanowiłam odwiedzić szkołę. Wiem, pewnie nikt tego nie czyta no ale cóż.... Co by tu ciekawego napisać? O! Moze coś o moim psie. Pies wabi się Flash, jest marki mieszaniec huskiego (dobrze napisałam?) i owczarka, albo wilczura. Wzięliśmy go sobie bo był do oddania. Pasją mojego nowego psa jest żucie mojego nowego kota. Bo kiedyś kotów miałam sztuk 3, a teraz mam sztuk 4. Kot nr. 4 ma na imię Todd, mimo że jest kotką, i jest marki dachowiec. No. No i to tyle z ciekawostek o moich nowych stworach. A nie! Jeszcze! Todd bardzo lubi nosić reklamówki i lizać mnie po oczach. Ale to takie trochę dziwne. Ale to mój kot. Musi być dziwny. Nie ma innej opcji.

Zerknęłam na stare posty. o.0 Boże... Ale ja jestem poetycka jak mnie najdzie. Postanowiłam nauczyć się obsługiwać blogiem i spróbuję pododawać jakieś fajne zakładki i powrzucać kilka tekstów. Może się tym ktoś zainteresuje... 

czwartek, 21 lutego 2013

Wielki kurwa powrót!

Tak sobie dzisiaj zupełnie przypadkiem weszłam na mojego bloga. Taki samotny, smutny, coś jak ja. Pierdolę od rzeczy. Na powrót trochę moich frustracji, problemów rodzinnych, nienawiści do świata i samotności. Co wy na to? Szczerze to mam w dupie wasze zdanie. Jestem bardzo miła, wiem. Od mojego ostatniego wpisu minęło w chuj czasu, a nawet więcej. Olałam sprawę, jak zawsze.
Problemy rodzinne. Czyli coś dla tych którzy wielce nienawidzą swoich rodziców bo nie chcą im kupić nowego smartfołna. Powiem wam tyle, są gorsze rzeczy. Przykładem rzeczy "gorszej niż brak iPada" jest moja matka. Zostawiła mnie i ojca samych na dwa miesiące, bez pieniędzy, pragnę dodać. W dodatku wyszło na jaw iż od trzech lat nie płaciła rachunków więc przysłowiowa "ręka w nocniku" doskonale opisuje sytuację. Mamusię do domu przywiozła dopiero babcia. Od tamtej pory jest.... Jest kurwa normalnie, jakby się nic nie stało. Właśnie dlatego nienawidzę mojego ojca. Nie, wróć, kocham go. Mój tata jest dla mnie jedyną bliską osobą, jedyną osobą która zrobiłaby dla mnie wszystko. Matka już dawno nie jest dla mnie matką, co dopiero mamą, a tata zawsze był, jest i będzie tatą. Bo jest różnica. Każdy facet może zostać ojcem, ale nie każdy tatą, takie jest przynajmniej moje zdanie.
Nienawiść do świata, punkt następny naszej wycieczki po moim umyśle. Trzymajcie się mocno krzeseł bo... jakoś mi ostatnio minęła. Nienawiść do samej siebie też. Spojrzałam wczoraj w lustro i stwierdziłam że jestem piękna, jestem piękna bo jestem sobą, mam nadzieję iż jestem wartościowym człowiekiem. Przynajmniej się staram. Staram się być dobra dla tej niewielkiej garstki osób które jeszcze mam koło siebie. Poznałam wspaniałą dziewczynę, myślę że z czystym sercem mogę nazwać ja moją przyjaciółką. Jedynym problemem jest to że mieszka w chuj daleko, ale i tak zrobię wszystko by się z nią spotkać. A wtedy będziemy kurwa nierozłączne i będziemy razem ćpać gaz do czyszczenia klawiatur! Co zabawne dzielimy jedno imię, co nie ma znaczenia gdyż obydwie używamy na co dzień ksywek. Akceptuje mnie, pociesza w trudnych chwilach, a ja staram się odwdzięczyć tym samym. Razem spierdolimy do Los Angeles, zostaniemy grupies, będziemy chlać, palić i dawać dupy rockmanom po pięćdziesiątce! Ambitne plany, co?
Jakoś naszła mnie pozytywna energia. I zabrzmi to pewnie jak jakaś tania reklamówka ale mam dla was radę...
Akceptujcie siebie, myślcie pozytywnie, bo wszystko się ułoży. Jeśli nie za tydzień, nie za miesiąc to za rok, ale będzie kurwa dobrze!

wtorek, 11 grudnia 2012

Brak czasu, brak natchnienia

Wczorajszy dzień nie owocował ani w ciekawe zdarzenia, ani w ciekawe pomysły, no może w jeden ciekawy pomysł o napisaniu lolowego opowiadania o Guns N' Roses, jednak i ten pomysł poszedł się paść gdyż brakło mi fajnych tekstów. Być może powrócę do pisania o Motley Crue, w końcu trzeba skończyć jakiekolwiek opowiadanie, co nie? Powiem szczerze że nie chce mi się, nie chce mi się nawet pisać tego posta ale gdzieś muszę przelać me frustracje. Zastanawiam się nad napisaniem książki, takiej książki z prawdziwego zdarzenia, którą oddam do jakiegoś wydawnictwa. Jest jeden podstawowy problem... Nie mam bladego pojęcia o czym by mogła być. Życie mnie na prawdę nie lubi, ja jego też nie...

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Stek przemyśleń

Tytuł należy czytać jako "Stek bzdur"
Zastanawiam się ostatnio nad czasem, a właściwie upływem czasu. Na przykład dzień, ile to dzień? Od 6:00 do 18:00 mniej więcej. Co to jest dzień, w szkole się dłuży, godziny mijają powoli, a kiedy wracamy do domu, za nim się obejrzymy jest już wieczór, trzeba odrobić lekcje i iść spać. Rano wstać i cały cykl wegetacyjny powtórzyć. Powiem wam szczerze że mój każdy dzień wygląda właściwie tak samo, wstać, ubrać się, zjeść płatki z mlekiem... Swoją drogą to od pięciu lat nie zjadłam na śniadanie nic innego. Jakby to miało jakieś znaczenie co jemy na śniadanie, znam osoby które uważają że wszystko co robimy ma jakieś znaczenie, że kieruje tym COŚ... Owym CZYMŚ jest zależnie od osoby Bóg, przeznaczenie, karma, los... Dla mnie na przykład nie ma znaczenia właściwie nic, i tak umrę więc po co się wysilać? Miałam kiedyś marzenie, jak chyba każdy z nas, chciałam grać na gitarze tak dobrze jak Slash, Angus Young czy Keith Richards, więc zaczęłam zbierać na gitarę, uzbierałam, kupiłam, tylko co dalej? Nie umiem grać, choć wiele czasu poświęcam na naukę, nie stać mnie na lekcje więc porzuciłam marzenie o wydobywaniu dźwięków z najpiękniejszego według mnie instrumentu. Tak w gruzach legło moje kolejne marzenie... Ale zbaczam z tematu. No ale ja po prostu muszę się wygadać, taka już jestem, a że nikt nie chce mnie słuchać to już inna sprawa... Innym moim marzeniem była jazda konna i tu na przeszkodzie stanął brak pieniędzy, bo za jazdy trzeba płacić regularnie a nie tylko raz, teraz jedynym moim marzeniem jest się stąd wyrwać, wyjechać jak najszybciej i jak najdalej. Mam szczerą nadzieję że do mojej osiemnastki zniosą wizy do USA i będę mogła spokojnie wyfrunąć do Miasta Aniołów, miasta ze snów. Tyle razy słyszałam "Los Angeles to nie tylko gwiazdy, Hollywood, nocne kluby i wielkie wille!"... Wiem to LA to pieprzona dżungla, zginę tam. Ale jeśli poradzę sobie w dżungli poradzę sobie wszędzie. Teraz pytanie "Skąd wiesz że sobie poradzisz". Odpowiem pytaniem. Skąd wiesz że wychodząc z wanny nie poślizgniesz się, nie rozbijesz sobie głowy i umrzesz? Nie wiesz, ja też tego nie wiem. Cóż, zgadzam się że przeżycie w zupełnie obcym, wielkim mieście jest trudniejsze niż wyjście z wanny ale zapewniam że prawdopodobieństwo twojej śmierci w łazience jest równe prawdopodobieństwu przeżycia w LA bez ćpania, uprawiania nierządu i mieszkania na ulicy. Ale nie chwalmy słońca przed zachodem, moją drugą opcją jest Londyn (zmywak). Bardziej realne, co? Ale rachunek prawdopodobieństwa jest wciąż taki sam jak w przypadku LA czy śmierci we własnej łazience. Bo w Londynie też mogę nie znaleźć pracy, mogę zacząć ćpać, zostać prostytutką itd. itp. W Londynie też mogą mnie zabić, zgwałcić, czy chuj jeden raczy wiedzieć co jeszcze. Ale życie to jedna wilka nie wiadoma a ja zdecydowanie wolę walczyć o życie w dżungli z żelbetonu niż umrzeć tu gdzie się aktualnie znajduję, czyli na zadupiu bez kina czy nawet porządnej restauracji... Tak mi dopomóż Wielki Latający Potworze Spagetti. Amen

Poniedziałek bez szkoły...

Pięknie brzmi prawda? I ogólnie jest zajebiście, tylko że jest mi zimno, przytłacza mnie zimowa aura a jak patrzę przez okno to mam ochotę spierdolić na Majorkę. Chociaż tyle że siedzę przed kompem zamiast kurwa w szkole, przynajmniej nikt mi się nie wpierdoli do ławki żeby oglądać pornole jak baba od polaka nie patrzy. Boże, kurwa mać, z kim ja żyję na jednej planecie. Jak jutro wejdę do szkoły to od Murzyna dostanę takiego hedszota plecakiem że się do ostatniej lekcji nie pozbieram. Rseta i Lulu się na mnie obrażą a Hienka nie da mi poczytać komiksu.... Eeee da mi poczytać. Nie wiem co jeszcze ciekawego mogę napisać. Interesuje kogokolwiek że mam na obiad kaszę z sosem? Raczej nie. Może jutro po powrocie z gimbazy wpadnie mi do głowy coś sensownego... Wątpię

Nic ciekawego, jak to w życiu bywa...

Planowałam zacząć pisać felietony... Jak zawsze dużo z tego wyszło. Nie wiem co bym tu mogła napisać tak na początek więc chyba zaraz skończę... W każdym razie nic mądrego tu nie znajdziecie i niczego ciekawego się nie dowiecie. Chyba że ciekawi was życie gimnazjalistki z małego zadupia na Śląsku, nie mającej nic prócz własnej megalomanii i zalążków schizofrenii. Nie no dobra aż tak źle nie jest... Chyba. Dobra co ja się będę rozpisywać i tak nikt tego nie czyta.